
Dlaczego celebryci w kosmosie nas denerwują?
Czy to jeszcze podbój kosmosu, czy już ucieczka od rzeczywistości?
Mamy szalejącą inflację, kryzys mieszkaniowy, psychiczne wypalenie całych pokoleń, a w tym samym czasie Katy Perry śpiewa na orbicie „What a Wonderful World”, dryfując w stanie nieważkości.
Coś tu nie gra!
Nie chodzi o to, że celebryci nie mogą spełniać marzeń. Chodzi o moment. Gdy większość społeczeństwa zgrzyta zębami przy kasie, wkładając do koszyka najtańszy makaron, transmisje z kosmicznych wojaży znanych twarzy działają jak sól na ranę.
Czy to metafora naszych czasów?
Tak, i to do bólu trafna. Mamy papierowe słomki, by ratować planetę, ale silniki rakiet Blue Origin spalają tony paliwa, bo Perry, Sánchez i King chcą mieć selfie z krzywizną Ziemi w tle.
Chwila, to brzmi znajomo!
W „Igrzyskach Śmierci” też był Capitol i reszta świata. Tyle że dziś to nie dystopia, tylko poranny przegląd newsów.
Dlaczego to nas psychicznie boli?
Bo mamy zaburzoną hierarchię wartości. Ludzie potrzebują sensu, a kiedy system promuje puste gesty i widowiska dla elit, nasz mózg protestuje.
W psychologii to się nazywa dysonans poznawczy: rozbieżność między tym, co widzimy, a tym, co czujemy, że powinno być. Gdy głodni patrzą, jak syci się bawią, rodzi się frustracja, gniew, poczucie niesprawiedliwości.
Czy loty w kosmos to nowa forma luksusu?
Tak. Kosmos stał się nowym klubem VIP. Dawniej królowie wznosili złote wieże, dziś miliarderzy wynoszą swoich znajomych nad atmosferę. W XVIII wieku Maria Antonina kazała budować sztuczne wioski, by bawić się w pasterkę. Dziś celebryci robią to samo, tylko w kombinezonach.
A może przesadzamy?
Warto zachować obiektywizm. Lot Blue Origin był też symboliczny: pierwsza kobieca załoga od czasów Walentyny Tierieszkowej. Amanda Nguyen, Aisha Bowe – to nie są tylko nazwiska z czerwonych dywanów. To kobiety, które zasłużyły, by zapisać się w historii. I może o to chodziło?
Perspektywa zmienia wszystko. Dla jednych to pokaz luksusu, dla innych – inspiracja. Niezależnie od interpretacji, nie można ignorować faktu, że wiele osób zareagowało nie zachwytem, ale złością.
Czy wina leży w nich, czy w nas?
Prawda jest taka, że irytują nas, bo ich życie obnaża nasze braki. My stoimy w korku, oni lecą w kosmos. To zderzenie z realiami, których sami nie wybieraliśmy. Ale może też dlatego tak bardzo potrzebujemy równowagi – nie więcej show, tylko więcej sensu.
Co dalej – kosmiczny koncert Beyoncé?
Jeśli granica została przesunięta, to gdzie się zatrzyma? Czy orbita stanie się nowym Las Vegas? Czy zamiast skupiać się na tym, jak uratować planetę, będziemy podziwiać kolejne celebryckie wycieczki poza atmosferę?
Czy naprawdę o to chodzi w eksploracji kosmosu?
Zamiast zadawać pytanie: kto poleciał, warto zadać inne: po co? Jeśli celem jest inspiracja, edukacja, postęp – świetnie. Ale jeśli to tylko widowisko, to czy nie jesteśmy po prostu widownią, która płaci za własne rozdrażnienie?
Czy w przyszłości będziemy wspominać te loty jako symbol nowych możliwości, czy raczej jako groteskową ucieczkę od świata, który powinniśmy ratować?